zapraszam do lektury

BLOG & NEWS

Odszedł mistrz Vangelis

Moje dzieciństwo to muzyka Vangelisa. Moja pierwsza kaseta magnetofonowa to twórczość Vangelisa. Mam jego całą dyskografię. Ta muzyka daje radość, wzrusza, ale i wzbudza do refleksji. Dziś dowiedzieliśmy się, że mistrz odszedł. Jego muzyka będzie trwać wiecznie.


Gdy ma się 9 lat i mówi się kolegom, całe wieki temu oczywiście, że słucha się Vangelisa, jedyne z czym można się spotkać, to dostarczenie rówieśnikom dobrej rozrywki, delikatnie mówiąc. Tymczasem to twórczość ponadczasowa, niezwykle inspirująca i wznosząca słuchaczy w zupełnie na pierwszy akord niewyobrażalne wymiaru bezkresu kosmicznej pustki, w której tak jak w suitach Vangelisa, to co najpiękniejsze pojawia się w sposób nieoczekiwany. Zaskakuje: czasami ekspresją, dynamiką, innym razem łagodnością. Zawsze porywa, bo to muzyka obrazowa, w świecie obrazu doskonale korespondująca z dziełami kinematografii, ale przecież cóż bardziej piękniejszego można wyobrazić sobie niż współdziałanie słuchu i wyobraźni? Ileż dzwiękoświatów równoległych może współistnieć ze sobą i przenikać się w twórczości jednego człowieka? To pytanie retoryczne, na które odpowiedź jest oczywista dla tych, którzy nie oprą swoich wrażeń estetycznych na standardach, takich jak „Chariots od Fire”, „Blade Runner” czy „Conquest of Paradise”.

Pomijając okres eksperymentalny czy początkowy twórczości Vangelisa (wspomnieć można chociażby album „Sex Power” z 1970 roku, ze słynnym motywem na pianino). To pewnego rodzaju prolog do dalszych kierunków rozwoju w zakresie instrumentów klawiszowych, choć one kompozytorowi nie wystarczały. Potem był album „Spiral” z genialną kompozycją „To the Unknown Man”. Oczywiście, „Chariots of Fire” to nagroda Oscara w dorobku Vangelisa, której to statuetki osobiście nawet nie odebrał. Nie przywiązywał do niej większej uwagi. Za to spostrzegawczy słuchacz przywiąże się do albumu „The Friends of Mr Cairo”, zrealizowanym wspólnie z Jonem Andersonem. Media mainstreamowe napiszą pewnie, że potem było „Conquest of Paradise” do filmu Ridleya Scotta, ale w przypadku Vangelisa to poważne pominięcie genialnego albumu „Direct”. Coś pięknego przy użyciu nowoczesnych klawiatur, które pojawiły się na rynku muzycznym. Ale to pomijanie zdarzać się będzie, bo Vangelis tworzył na potęgę. Pominąłem już niezwykle orgiastyczny album „Haeven and Hell”, „Albedo 0.39” i oczywiście znany pod polskim tytułem album z muzyką filmową „Łowca Androidów”. Znam lepszą muzykę filmową. Prostą i niezwykle działającą na wyobraźnię, jak „L’enphant” z albumu „Opera Sauvage”.

Ale to dopiero początek. Bo potem było „Voices”. Moim zdaniem to najlepszy album w twórczości Vangelisa. Niezwykły, inspirujący, z oryginalnymi rozwiązaniami kompozytorskimi w zakresie połączenia głosów i elektroniki, kompletnie niezależny od obowiązujących wówczas w muzyce elektronicznej trendów. Vangelis nigdy za nimi nie podążał, tylko je wyznaczał. Jego spojrzenie na świat dźwięków było zanurzeniem się w jego dźwiękoprzestrzeń, wydawać by mogło się, że doskonałą jak barwy, które łączył ze sobą w jedną całość, jak w mało znanym, ale jakże przyjemnym dla ucha albumie „Oceanic”. I to wszystko po to, aby w 1998 roku ukazał się album „El Greco”, jakże inny, przenoszący słuchacza nie tylko w obrazoświaty, muzyczne symulakra, ale także w zupełnie inną epokę sztuki i człowieka, któremu muzyka była poświęcona.

W ostatniej części życia i twórczości artysty, większość skupia na albumie „Mythodea”, ze wspaniałą uwerturą, nieco, ale tyło odrobinę nawiązującą do albumu „Mask” jeszcze z lat 80-tych przecież. Towarzyszyły temu koncerty na chór, orkiestrę i niezwykły syntezator, który obsługiwać potrafił chyba tylko sam Vangelis. I warto dostrzec to piękno muzyki nawiązującej do kultury greckiej, do antycznego uniwersalizmu. Ale ja wolę „Rosettę” z 2016 roku, z nowym spojrzeniem na łączenie akordów, na te niekończące się apreggia, fantastycznie współgrające z kosmicznym pianinem, wynoszącym twórczość człowieka poza nasz świat, poza atmosferę zdolną utrzymać nas przy życiu.

Moim pożegnaniem z Vangelisem będzie jego przedostatni album, pt. „Nocturne: The Piano Album”, z częścią kompozycji znanych z repertuaru mistrza, ale na fortepian w nowych odsłonach. Ukazał się on na szczęście na winylu i regularnie gości w moim gabinecie. To coś zupełnie wyjątkowego, wręcz prywatnego, wejrzenie na artystę, który chce pokazać swoją twórczość inaczej niż do tej pory była ona postrzegana. Niesie odpoczynek, a może nawet ukojenie.

Vangelis nie znał formalnie zapisu nutowego i go nie realizował. Nie przeszkodziło mu to zostać jednym z największych kompozytorów w historii. Niech jego muzyka będzie dla nas przesłaniem, niech będzie estetycznym kierunkowskazem dobrego smaku, ale także nadziei i emocji, które budzi: nostalgicznych, gdy posłuchamy poruszającej kompozycji „Psalmus Ode”, patetycznych, gdy poczujemy pierwsze dźwięki „Chariots of Fire”. Nieś nas mistrzu jak akordy twoich muzycznych wiadomości przez ostatnie dekady, nieś nas poza granice naszej wyobraźni, gdzie czekają nasze wspomnienia, nasze muzyczne historie zapisane w twojej muzyce...

VANGELIS (1943-2022)

Motto

Nie osiągnie się tego, co na tym świecie możliwe, jeśli nie będzie się dążyć do tego, co niemożliwe. Max Weber

Administratorem danych osobowych jest Wydawnictwo Robert Dziemba z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg,za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres robertdziemba@wp.pl. Jednocześnie informuje że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

Copyright © 2024 Robert Dziemba, zdjęcia: R. Gauer, P. Gryń

Search