W niemal każdą okrągłą rocznicę walk o Kołobrzeg powstaje jakaś publikacja. Problem w tym, że od pół wieku niemal nikt nie wniósł nic do stanu wiedzy o wydarzeniach z marca 1945 roku.
Gdy ponad 20 lat temu pisałem pierwsze krytyczne teksty o walkach o Kołobrzeg, wówczas napotykałem na krytykę organizacji kombatanckich, które jeszcze aktywnie działały w naszym mieście. Żyli wówczas uczestnicy walk o kołobrzeską „twierdzę”, którzy bardzo konserwatywnie podchodzili do wydarzeń z marca 1945 roku, do słynnych kołobrzeskich 10 dni boju 1 Armii Wojska Polskiego. Ich wiedza opierała się na dwóch publikacjach: „Wyzwolenie Pomorza” Emila Jadziaka (1962 rok) oraz „Na drodze stał Kołobrzeg” Alojzego Srogi (1985). Co zmieniło się od roku 2000? Nic się nie zmieniło, poza tym, że wychodzą kolejne publikacje na temat tego okresu, których autorzy w większości przepisują treści z tych dwóch publikacji. Oczywiście, wyszło kilka pobocznych prac, które omawiają okres walk w ujęciu mikro, poszczególnych pułków lub formacji, np. lotnictwa. Za pewien przełom, porządkujący okres walk o Kołobrzeg, uznać należy „Księgę poległych” Hieronima Kroczyńskiego (2005). Niestety, kolejne moje badania, stawiają tę publikację pod poważnym znakiem zapytania (przeczytaj). Należałoby dokonać ponownego przebadania danych źródłowych, na których Kroczyński się opierał. Według tego autora, miały się one znajdować w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu – czytamy o tym w jego publikacji. Sprawdziłem – w muzeum nie ma po nich śladu.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że postawione zadanie jest trudne, czasochłonne i kosztochłonne. Wymaga przeprowadzenia wielu kwerend, analiz i nowego, świeżego spojrzenia na przebieg wydarzeń. Oczywiście, nie oznacza to, że na koniec okaże się, że polscy żołnierze nie doszli do Bałtyku. Jednakże, już badania cząstkowe, nad osobami bądź niewielkimi epizodami całkowicie zmieniają nasze spojrzenie. Choćby postać pułkownika Fullriede, dowódcy żołnierzy niemieckich broniących Kołobrzeg, który okazał się być zbrodniarzem wojennym, a nie bohaterem, na jego niektórzy próbują go kreować (przeczytaj). Takich „kreacji” na bieżąco nie brakuje. W minioną sobotę byłem w Hali Milenium na meczy Kotwicy Kołobrzeg, gdzie z ust jednego z historyków, który publicznie mówił o walkach o Kołobrzeg usłyszałem, że wśród kołobrzeskich gruzów pozostało 1200 polskich żołnierzy. To poważne nadużycie. Czy jeden z najnowszych filmów słynnego archeologa, który twierdzi, że latarnię morską w marcu 1945 roku zniszczyli Rosjanie przy użyciu katiusz. Tymczasem zrobili to dużo wcześniej Niemcy, wysadzając ją w powietrze. Oczywiście, trzeba zadawać sobie sprawę z tego, że skoro tematy historyczne są niezwykle popularne, każdy dziś, dosłownie każdy, bez żadnego warsztatu i kwerend może sobie pisać co chce, przepisując od innych i nawet tego krytycznie nie analizując. Signum temporis. Nie oznacza to, że nie można tego stanu zmienić i nie należy podążać za lepszym, naukowym spojrzeniem na tematykę ważna nie tylko dla kołobrzeżan. Można, a nawet trzeba.
W moim przekonaniu, żołnierze, którzy polegli w walkach o Kołobrzeg, zasługują na pełne i uczciwe przedstawienie ich bohaterskiego trudu, tego, jak realizowali zadanie, które przekraczało ludzkie możliwości, ale oni, Polacy, dokonali niemożliwego. I za to należy im się chwała oraz pamięć żyjących. Z naszej strony należy im się prawda, nawet, jeśli od tych wydarzeń upłynęło niemal 80 lat.
Robert Dziemba