Drogi Darku. Mam pewien pomysł. W kołobrzeskiej katedrze był sobie taki obraz. Stary. Po wojnie zaginął, pewnie został zniszczony. Co ty na to, żeby go odtworzyć? - pytam. - Wydrukować znaczy się - słyszę. Nie, namalować. - Oszalałeś!
Tak zaczęła się przygoda z tym ciekawym projektem, który możliwy był dzięki wsparciu wiceprezydent Ilony Grędas-Wójtowicz. Zadanie to realizowaliśmy pod patronatem prezydent Anny Mieczkowskiej. Początkowo, ostrożnie do tego pomysłu podchodził ks. dr Andrzej Pawłowski, proboszcz Parafii Mariackiej przy bazylice. Po co bowiem odtwarzać obraz sprzed 1500 roku? No właśnie nie odtwarzać, bo dysponujemy tylko jednym zdjęciem, bardzo słabym, w dodatku obrazu, który był w złej kondycji technicznej. Zdjęcie to ukazało się drukiem w 1936 roku. I to wszystko. Obraz był przemalowywany w 1741 roku i restaurowany w 1931. Trudno powiedzieć, która operacja była bardziej nieudana.
Obraz jest więc autorskim odtworzeniem dzieła. Dariusz "Dariuss" Kaleta, kołobrzeski artysta i szef Galerii Sztuki Współczesnej im. Ściesińskich, nie był w stanie wykonać kopii, bo ani nie znamy kolorystki obrazu, ani nie jesteśmy w stanie odtworzyć jego szczegółów. Wspólnie, przez dwa jesienne miesiące, staraliśmy się zinterpretować oryginał na tyle dokładnie, żeby nie odbiegał od pierwotnego przedstawienia, ale dodaliśmy też nowe rozwiązania na bazie interpretacji w wyniku studiów nad europejskimi przedstawieniami Św. Franciszka. Obraz bowiem przedstawia moment nadania świętemu stygmatów, ale jest wersją rozbudowaną, bo obok sceny św. Franciszka ze śpiącym towarzyszem, zawiera także postać św. Bernardyna ze Sieny.
Po co więc malować taki obraz? Czy w kolegiacie potrzebna jest "Stygmatyzacja św. Franciszka"? Powód jest zupełnie inny, a wiąże się z dawną legendą dotyczącą budowy kościoła Mariackiego. "Gdy kołobrzeżanie rozpoczęli budowę, zabrakło im wkrótce pieniędzy i musieli dalsze prace wstrzymać. Wtedy pojawiło się trzech mnichów, którzy zaoferowali, że będą pielgrzymować przez wszystkie kraje chrześcijańskie, żeby brakujące pieniądze zebrać. Chcieli być jednak pewni tego, czy im się to powiedzie i czy ich zamiar jest w Niebie dobrze widziany. Dlatego poprosili Boga, żeby we śnie każdemu z nich ziścił po jednym cudzie. Pierwszy chciał objąć swoją ręką słońce, drugi chciał, żeby jego głowa została nakryta przez górę, czego życzył sobie trzeci tego już nie wiadomo. I spełniły się w ich snach cuda, o jakie prosili. Po tym udali się w drogę, każdy sam. Wędrowali przez cały chrześcijański świat i zebrali tak wiele pobożnych datków, że mieli więcej pieniędzy niż trzeba było, żeby okazałą budowlę ukończyć. Gdy więc zostały jeszcze pieniądze po zbudowaniu katedry, postanowili mnisi, że każdy z nich postawi iglicę na wieży katedry. Tak też się stało, ale dwóch z nich zmarło zanim budowa została ukończona, a ten który w swoim śnie obejmował ręką słońce, doczekał ukończenia dzieła. Był to mnich, który środkową iglicę chciał zbudować, która to powstała wyższa niż dwie pozostałe. Dla uczczenia trzech mnichów stworzono w kościele malowidło" - głosi przedwojenne opowiadanie. Znane jest ono z literatury XX-wiecznej, XIX-wiecznej i XVIII-wiecznej, kiedy to forma ustna doczekała się uwiecznienia w 1741 roku na obrazie. Pytanie, jak stare było to podanie. Moim zdaniem, sięga ono wzmianki źródłowej z 1316 roku, mówiącej o odpuście trzech biskupów dla wszystkich wiernych w Europie, którzy wesprą budowę kościoła Marii Panny w Kołobrzegu. Najprawdopodobniej pamiętano o tej zbiórce, którą potem ktoś połączył z obrazem o motywie franciszkańskim. Tak zrodziła się legenda, która przetrwała do naszych czasów.
Obecnie, obraz schnie w pracowni Dariusza Kalety w piwnicach ratusza. Po wykonaniu ramy, trafi do katedry kołobrzeskiej.